Lekcje włoskiego

Baci, ciao i Ti Amo

Luty 2022 i kolejna lekcja włoskiego. Bilety do Neapolu kupione jeszcze w styczniu, w dobrej cenie (za naszą trójkę wyszło niecałe 200 zł w dwie strony wraz z rezerwacją miejsc). Dodatkową motywacją był termin walentynkowy – cóż może być piękniejszego niż wspólne podbijanie świata?

To już trzeci raz w Neapolu w przeciągu czterech lat. Uważam, że to świetne miejsce na szybki wypad. Lotnisko blisko centrum, świetnie skomunikowane z miastem i innymi miejscami wartymi odwiedzenia (wyspy, wybrzeże amalfitańskie, Popmeje, Wezuwiusz …), najlepsza na świecie espresso, stolica włoskiej pizzy, no i raj dla miłośników wszelkich słodkich ciasteczek, już nie wspominając o włoskich lodach (te najlepsze znajdziecie na pewno w miejscowości Vico Equense, w kawiarni Gabrielle, przy Corso Umberto I°). To też niezła baza noclegowa do zwiedzania okolicy.

My tym razem zatrzymaliśmy się w Neapolu, mając do dyspozycji tylko trzy noce. Obiekt Le Stanze del Principe, przy Via Foria 118 -usytuowany jest dość blisko ścisłego centrum, można tu poczuć temperament tego miasta. Przepiękny fresk na suficie i drewniane, wysokie futryny zrobiły na nas duże wrażenie. Miło było tu wracać po każdej z całodniowych wędrówek – wypraw.

Najbardziej ucieszyła mnie ta niedzielna. Wiedziałam, że będzie dobra pogoda – zapowiadano słońce, więc uparłam się na Procidę, o której wcześniej trochę czytałam, a na którą trafiałam ostatnio w filmach, artykułach, gdzie bym się nie obejrzała – jak znak. Bilety na wodolot dość drogie, ok. 18 Euro w jedną stronę, ale zdecydowanie – warto było!

Wyspa jest malutka i można ją przespacerować wzdłuż i wszerz jednego dnia. Po wyjściu na Marina Grande urzeka od razu portowy klimat małego miasteczka, specyficzny zapach portu i rybacki gwar. Lubię się temu przyglądać. Co chwilę staję, by zrobić zdjęcia kolorowym łódkom, a potem już biegnę za moimi, bo nie chcę tracić ani chwili z tego wspólnego czasu.

Ruszamy w górę, niespiesznie, spacerkiem, zachwycając się po drodze kamieniczkami, drzewami cytrusowymi, błękitnym niebem i wąskimi uliczkami na szerokość jednego, małego auta. Co chwilkę musimy schodzić z drogi, ale za moment dochodzimy do małego placu z pomnikiem Za chwilkę dochodzimy do małego placu, przy którym znajduje się pomnik Antonia Scialoja, tutejszego polityka. Musimy biegać za małą, która poluje na gołębie, a w międzyczasie wygrzewamy się w promieniach słońca, które tu docierają, zajadając włoskie cornetto z czekoladą.

Dosłownie chwilkę dalej, zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych, przy schodach w dół, by zobaczyć drugą stronę wyspy z tą „właściwą” Mariną – Della Coricella. Już jest przepięknie, a prawdziwy punkt widokowy dopiero przed nami. Nie mniej jednak robimy tu sobie kilka pamiątkowych zdjęć, bo kolorowy port wzbudza zachwyt. To właśnie w tej chwili zaczynam powtarzać Mirkowi na okrągło „a nie mówiłam, że warto?„, ciesząc się przy tym jak dziecko. Mała też przeszczęśliwa – podziwiając z wysokości (wiadomo – jak pod górkę, to najlepiej u taty na „barana”) pocztówkowe widoki. Wzdłuż murku czasami usiądzie mewa, a to zawsze dodatkowa atrakcja, a dla nas ogrom uśmiechu.

Spędzamy tu pewnie dobrą godzinkę – ciesząc oczy niezwykłym miejscem, robiąc zdjęcia (no ja właściwie) i grzejąc w pełnym słońcu twarze, a później idąc jeszcze kawałek do góry, w stronę Casale Vascello – zamku z XVII wieku, na szczycie wzniesienia. Jedna część jest przeznaczona dla zwiedzających, druga jest zamieszkana przez kilka rodzin. Roztacza się stąd piękny widok na wyspę, i szczerze, pozazdrościłam mieszkańcom zamku codziennej kawy, czy wina w gronie przyjaciół wieczorem. Coś pięknego! Chyba pozazdrościliśmy – udając się w dół, do miejsca z pocztówki. Schodząc po licznych schodkach w dół jeszcze nie było słychać miejscowego gwaru, dopiero chwilę później, kiedy wyszliśmy zza jednej z kamieniczek usłyszeliśmy życie. Mała zmęczyła się już na tyle, że z chęcią usiadła z nami w jednej z kawiarenek. Och, jak tam było przyjemnie! Port jest całkowicie osłonięty od wiatru, słońce skutecznie wpraszało się między stoliki. Aperol Spritz, oliwki (jakie dobre!), Nastro Azzurro, no i oliwkowe, okrągłe, pikantne ciasteczka. Czułam, jak wszyscy cieszymy się pięknem tej chwili. Przyznam też, że w życiu nie widziałam piękniejszej mariny.

Powrót do Neapolu mieliśmy zaplanowany na ok. 17:00 więc zdążyliśmy jeszcze pójść na pizzę – marinarę – ulubioną Bianki 🙂 Nigdzie nam się nie spieszyło, ale po tej stronie, było już sporo chłodniej – miło było więc posiedzieć w przytulnej pizzerii.

Walentynkowy poniedziałek spędziliśmy już na miejscu w Neapolu, byłam ciekawa jak tutaj podchodzą do tego święta. Okazuje się, że spędzają je dość uroczo. Z racji, iż nasz pokój znajdował się przy głównej ulicy, a i śniadanie jedliśmy w kawiarni na dole mogliśmy te zwyczaje pooglądać na żywo. Trzeba jednak dodać, że już wcześniej było widać przygotowania do miłosnego święta na ulicach, w kwiaciarniach i wszystkich kawiarenkach. Balony – misiaczki, serca, słodkie, udekorowane czerwienią torciki w kształcie serca z napisem „Ti amo” i ogromne torty na specjalne zamówienia już od rana Panowie rozwozili na skuterach – co robiło wrażenie, bo widok dwóch Panów na jednym skuterze z trzema tortami, bukietem kwiatów i balonami to jednak niezbyt częsty widok 🙂 Poruszenie było widać też w naszej kawiarni – co chwilę Panowie przychodzili po torty, jeden za drugim – czyli to słodki dzień! Pięknie przystrojone były też wąskie uliczki miasta – teraz nie tylko pranie, ale i wielkie, czerwone serca z kartonu z wyznaniami miłości, wiersze, i potem znów: balony, kwiaty, serca. AMORE OVUNQUE! (Wszędzie miłość!).

Wiedzieliśmy, że Biance spodoba się Via San Gregorio Armeno – jest to ulica, gdzie rzemieślnicy przez cały rok tworzą przepiękne, neapolitańskie szopki bożonarodzeniowe – ale pełno tu scenek z codziennego życia. Spacery, między jedną pizzą a drugą, doprowadziły nas też w okolice Pallazo Reale, przed którym nasze dziecię goniło gołębie, mając przy tym dużo radości. Naszym celem była jednak kawa w Gambrinusie, co jest ponoć obowiązkowym zwyczajem turystycznym w Neapolu, ale jakoś nigdy wcześniej tu nie trafiliśmy. Espresso można wypić przy barze, jednak zdecydowanie bogate i gustownie urządzone wnętrza zachęcają by przysiąść tu na dłużej. Warto też spróbować czegoś innego, więc ja skusiłam się na kawę z musem orzechowym, a Mirek z lodami pistacjowymi (moja była lepsza!).

Mając jeszcze kilka godzin do wykorzystania, wiedząc, że nasze dziecko uwielbia pociągi, kolejki, ciuchcie … – pojechaliśmy kolejką funicolare w stronę chyba najpiękniejszegp punktu widokowego, skąd rozciąga się widok na cały Neapol, Wezuwiusz, a i dalej na wyspy … – Zamek Sant’Elmo. Bilet dla dorosłych – 5Euro, i choć taras widokowy jest też przy zamku, nieco niżej, to warto. Poleciłabym teraz każdemu, kto planuje udać się do Neapolu. Najlepiej przy pięknej pogodzie, może na trochę przed zachodem słońca, kiedy niebo nabierze kolorów. Spacerując dookoła zamku, zajadaliśmy się włoskimi czekoladkami „Baci”, czyli „Całuskami”.

Naszą córeczkę ta podróż nauczyła 3 zwrotów, jak w tytule „Baci! Ciao! i Ti amo”, i tak sobie, co jakiś czas powtarzamy, bo w końcu nadszedł czas, kiedy już trochę możemy sobie pogadać. Upodobała sobie też na mojej włoskiej płycie jeden utwór (którego mam już dość!), więc cały czas w drodze słuchamy od miesiąca Francesco Napoli – „Balla”, ale jej uśmiech i słodkie „jeszcze raz” sprawiają w jednej chwili, że z chęcią śpiewam i wygłupiam się razem z nią.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *