Listopad – czas listów
Taki zwykle był. W listopadzie budziły się we mnie najczęściej te wszystkie czułe słówka, domagające się uwagi, pierwszeństwa. Dziś, nie wiem nawet, że to już. Listopad. Rokrocznie (od kilku lat) narzekam na brak czasu, ale teraz to już zupełnie zacierają mi się granice tygodni, miesięcy… O upływającym czasie przypominają tylko naglące terminy, na już, na już, na już…
Szczerze? Lubię listopad. Ten pochmurny. Mglisty. Deszczowy. Taka pogoda każe mi się cieszyć ciepłem domu. Tą całą czułością właśnie, która wychodzi wtedy na zewnątrz człowieka. Kiedy jej potrzebuje. Wydaje mi się, że właśnie po to jest. Żeby człowiek przypominał sobie o tym, że jednak potrzebuje ciepła, że jest kruchy, pochmurny. Potrzebuje żywego ognia, płomienia … które rozgrzeje skórę, aż po kości i dalej. Wypełni ciepłem tak do końca. Uświadomiłam sobie jakie to prawdziwe ciepło jest piękne, niedawno, u cioci Krysi na niedzielnej kawie. Ciocia ma w salonie kominek, w zasadzie taką prostą, żeliwną „kozę”, która daje niesamowite ciepło. Ciepło, które rozpala od wewnątrz. W nowoczesnych [elektrycznych] domach nie ma takiego ciepła.
Ale wróćmy do listów.
Moje zwykle mkną w jedną stronę. Nie mam po drugiej stronie kogoś, kto by na nie odpowiadał zawzięcie – jak Poświatowska z Morawskim, Szymborska z Filipowiczem, Osiecka z Przyborą… Nie ma piękniejszej rzeczy niż takie czułe ślady jakiejś relacji (…) Dla mnie nie ma piękniejszej rzeczy.
Gdyby ktoś zapytał mnie o czym marzę najbardziej, to pewnie pomyślałabym zaraz o liście, takim prawdziwym, od serca. Może też o melodii, piosence… wysłanej w najmniej spodziewanym momencie. O zaproszeniu na kawę, do kina… Z rzeczy materialnych zachwyciła mnie tylko ostatnio, prócz ozdób świątecznych oczywiście, kolekcja Disney & Pandora – najbardziej Alladyn, i Piękna i Bestia… 🙂 – i brakuje mi tu tylko Pocahontas do kompletu.
Ten listopad, póki co (jesteśmy w połowie) jest dla mnie czasem wracania z powrotem do siebie. Chcę mieć czas na słowa, czułość, przygotować się na święta – także tam, w środku siebie. Chcę słów, spotkań, muzyki, która sprawia, że żyjesz mocniej.
To miesiąc po operacji, i tak szczerze, to zapominam, że była (…) – aż dziwne. To trochę źle, że o tym nie pamiętam, bo bywa, że robię głupoty, ale koniec końców, obiecałam sobie, że nie będę przeginać. Wczoraj byłam wreszcie na basenie i jest mi tak naprawdę wspaniale… Wodę kocham tak jak ogień. Może jestem wodą i ogniem? A może ziemią troszkę też?
Dziś spadł pierwszy śnieg. To jeszcze nie ten wielki, lepiący się do policzków, rzęs… Za każdym razem kiedy tak pada, myślę o całowaniu. I tak od kilku (kilkunastu?) dobrych lat. Tak kojarzy mi się pierwszy śnieg… i wydaje mi się, że on i pocałunki, to bardzo piękne połączenie. Więc niech sobie pada – a ja na ustach niech mam Ciebie i gwiazdki śniegu …
Jaki piękny listopad!
LISTOPAD
Gdyby tak w listopadzie razem z deszczem
padały listy
– czym byłby?
Zwykłym miesiącem, czy niekoniecznie
czułym, nieczułym?
obrysowanym w miękkie krawędzie
– słów, ukrytych pragnień (…)
nigdzie i wszędzie
Językiem ojczystym
pisane listy
imieniem najczulszym wzywane
listopadowe słowa – szaliki tęsknoty
słówka, słóweczka, inne głupoty
tyle w nich „kocham”
tyle w nich „jestem”
Tak. I na imię mi Listopad.