Kulturalne espresso

Artystyczne śniadania [refleksje]

Za nami „finał” artystycznych śniadań, choć słowo finał tu nie pasuje przynajmniej z kilku powodów. Ten najważniejszy to ten, że nie chciałabym aby był zakończeniem, ale powiedzmy, że w tym sezonie powoli tak. A powoli, bo coś tam sobie jeszcze po projekcie – zaplanowaliśmy!

To był w zasadzie bardzo zwykły i przyziemny pomysł, za to taki, który jest wynikiem jakiejś potrzeby. Tak w Kurowie, jak i w Gostyniu mamy świetlice wiejskie, mamy piękne przestrzenie, ale jesteśmy jakby niezaopiekowani na co dzień [?] Nie ma tu stałych zajęć, a nawet niestałych też zanadto nie. Nie ma sklepu. Niektórzy może spotykają się w drodze do szkoły, albo przy samochodzie z chlebem, który 3 razy w tygodniu zjawia się we wsi. Niektórzy czasem na placu zabaw, ale mało kiedy – wszyscy na raz. Nie ma tym samym okazji by się bliżej poznać. Nie chodzi tu tylko o dzieci, chodzi o całą społeczność – w tym również rodziców, czy dziadków (tych młodszych), którzy dziś inaczej spędzają czas.

To było naprawdę tylko kilka spotkań… Ale już jest inaczej. Mnie najbardziej rozczula kiedy wychodzimy z Bianką na spacer, i kiedy biegnie do niej trochę starsza Blanka wesoło wołając „Biania! Czeeeść” i przytulają się obie. Potem z Agatką jest zawsze „żółwik”. Innym razem, idziemy na plac zabaw i moja córka woła z daleka: „O! Są moi przyjaciele!” – i już biegnie w ich kierunku. To jest dla mnie moment totalnego wzruszenia. I sens.

Pojawiła się też świadomość na czyją obecność (i czyje wsparcie) można liczyć, a nad kim trzeba jeszcze poprawcować 😉 Używam tego słowa trochę żartobliwie, ale tak. Nie widzimy się czasem w odpowiedniej chwili, i może zabrakło bezpośredniego zaproszenia, któremu ciężej odmówić.

Wiem, że to taki pierwszy krok, do budowania czegoś więcej. To musi być długofalowe działanie, stąd nie chcę mówić o żadnym finale – to słowo nijak tu nie pasuje. Wiele z nas, rodziców, pamięta te wspaniałe czasy kiedy całymi dniami spędzaliśmy czas, albo na boisku, albo na zabawie w podchody. Często też siedzieliśmy na mostkach, przy świetlicy i w innych miejscach godzinami gadając o różnych [wtedy ważnych] sprawach. W wakacje robiliśmy czasem dyskoteki na świetlicy. Całą zgrają szliśmy wtedy do Pani Sołtys po klucz biorąc wspólnie odpowiedzialność. Ktoś miał stroboskop, ktoś puszczał muzykę. Miłe wspomnienia! Wiem, że dziś jest trochę inaczej. Wiem, że jest u nas ekipa „szkolna”, która trzyma się razem. Widzę, że mamy świetną, dorastającą młodzież – i aż miło czasem spojrzeć – na te „ich sprawy” z daleka 🙂

Artystycznymi śniadaniami, troską o miejsca, troską o relacje – chciałoby się sprawić, aby to miejsce było najlepszym z miejsc dorastania dla naszych dzieci, wnuków. I dla nas samych też. Ja kocham tu mieszkać. Jest tyle rzeczy, tyle widoków, którymi wciąż i wciąż umiem się zachwycać. A dzieciaki szybko to łapią! Ot! Nawet dziś na spacerze. Śmialiśmy się z Mirkiem, jak nasza „mała” zatrzymywała się: „och! jaki piękny kamyk!”, „och, jak pachną te kwiaty, no proszę – powąchajcie!”, itd. Cała Mama! 😉

Chyba w ogóle chodzi o to, aby nam się czasem chciało. Dla siebie. Dla nich. Wyjść i zrobić coś wspólnie.

Więc jeśli jako dorośli, nauczymy dzieci fajnie spędzać czas, rozmawiać, damy sposobność wzajemnego poznania – to zbudujemy taki fundament do kochania swojego miejsca, ale też o troski o te miejsca – zarówno fizycznie, jak też mentalnie.

Ostatni „spacer po gostyńskich górkach” – to było takie zaproszenie do poznania swojej okolicy (i bogatej historii), z drugiej ciekawość – kto przyjdzie. I tu grupa rodziców i dzieci spisała się na medal. Czasem nawet mimo trudności chcąc dzielić wspólnie ten czas, być częścią tego „przeżycia”. Fakt, że mi czasem ciężko było skupić się na historii, kiedy obok dzieciaki potrzebowały zdobyć górę, przejść konar drzewa, czy udawać „dzikich Dziadoszan” 😉 … ale przyznam, że podobały mi się te ich potrzeby i prostej, wspaniałej zabawy, którą co rusz, po drodze, sami sobie obmyślali 🙂 Zdobycie Góry „Jajo” to było coś fantastycznego! Górka jest stroma, liści było o tej porze roku całe mnóstwo, wejście wejściem, ale zejście / zjeżdżanie / zbieganie… również było ekstremalnym przeżyciem dla tych najmłodszych! 🙂

Po spacerze, zaplanowaliśmy we wsi, otwarcie „przystani rowerowej”. Przyszli uczestnicy spaceru, i inni Mieszkańcy (aczkolwiek jeszcze nie wszyscy). Wspólne ognisko było super. Choć sama nie byłam tu od początku do końca, to miło było tak się z nimi wszystkimi na chwilę zatrzymać, powzdychać jak jest przyjemnie, co by się tu jeszcze przydało zrobić (światło, prąd, furtka i róże…) i zaplanować spotkanie (w gronie nas – ciut starszych) przed Sylwestrem, jakoś tak w okresie międzyświątecznym. Bardzo mi się ten pomysł podoba, bo te rozmowy przy ognisku, zawsze tak jakoś zbliżają do siebie!


Jak chodzi o sam projekt, idąc dalej w myśl #KulturalneEspresso, to kilka baaardzo luźnych refleksji:

  • po pierwsze – jest wspaniale kiedy wokół serca projektu masz kilka wspierających osób – to jest taka rada na przyszłość dla wszystkich, aby otaczali się wsparciem – myślę, że my mogliśmy na sobie polegać.
  • po drugie (łączy się z pierwszym) – warto podzielić zadania, wykorzystując do tego różne predyspozycje osób, i nie bać się absolutnie bezpośrednio do kogoś zwrócić z prośbą o pomoc 🙂
  • Artystyczne Śniadania – miały w zamierzeniu odbywać się jak będzie jeszcze całkiem ciepło – wyobraźnia podsuwała mi „piknikowe obrazki” – koc, kosz, rodzinę, wesołe „powitajki” z hasłem co my przynieśliśmy dobrego, itd. – i wtedy pole możliwości pewnie byłoby wiele większe, ale też taki system pogodowy zmusił nas do prze-organizowania innych rzeczy, a to cenna lekcja.
  • Naprawdę fajne zaplecze do tego typu imprez jest w Kurowie Wielkim – altanka z dostępem do prądu sprawdziła się bardzo dobrze. Super miejsce na nieduże wydarzenia.
  • Niepogoda – tu zawsze warto mieć jakiś plan „B” – zarówno Gostyń, jak i Kurów to niewielkie miejscowości – w naszym przypadku planem „B” były świetlice wiejskie (ta gostyńska w remoncie, ale zawsze). Całe szczęście, że zawsze możemy liczyć na wsparcie Sołtysów w takich kwestii. Ani w jednej, ani w drugiej miejscowości – było absolutne wsparcie z ich strony. Pani Beatko, Pani Marysiu – dziękujemy! 🙂
  • Wrażenia – fajnie obudzić inne zmysły, które kiedyś w przyszłości o sobie przypomną (oby!)- dlatego ja całe serce włożyłam w przygotowanie gorącej czekolady z ogniska – uważam, że była najlepsza na świecie 🙂 a i gofry w taką pochmurną pogodę z ulubionymi składnikami też zrobiły robotę!
  • Dzieci są bardzo różne, ale jeśli w pobliżu jest rodzic/opiekun – to jest o wiele prościej, i o wiele prościej jest później zagadać – np. na placu zabaw. Wtedy też działanie ma całkowicie inny wymiar. Więc jeśli artystyczne śniadania – to jak najbardziej wielopokoleniowe!

Co projekt wniósł dla mnie?

Zawsze żałuję, że mam zbyt mało czasu na wszystko, co ważne, bo zawsze na głowę ładuję sobie zbyt dużo rzeczy na raz. Ale ten projekt jest ważny, bo jest osadzony w mojej społeczności. Tu żyjemy na co dzień i na tym, aby było pięknie (nie tylko wizualnie) mi bardzo zależy. Z jednej strony chciałam zaznaczyć obecność nie tyle nawet nas, co Dzieciaków, Młodzieży tutaj. To, że też jesteśmy. W czasie wakacji – jest nas nawet dużo więcej.

Tu był bliski kontakt z innymi Rodzicami, bardzo wartościowy i inspirujący. Ich czas, relacje, ich chęci na to, by być razem, ale też sposób w jaki spędzają czas ze swoimi dziećmi. Takie rzeczy sprawiają, że chcesz zrobić coś jeszcze, coś więcej.

Patrzyłam na ten, i na inne projekty, też z innej perspektywy. I choć to temat na inny wpis, to boli trochę jedno – ten brak czasu dziś – na każdym z etapów i u wielu ludzi. Chodzi mi o taki czas również planowania, szczerej rozmowy ze sobą przed każdym ze spotkań – co tym razem chcielibyśmy zrobić lepiej, co chcemy osiągnąć, jak wyobrażamy sobie ten czas, czy nawet pożegnanie po warsztatach. Sama chciałabym tego więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *