40 sekund obecności
Tylko tyle i aż tyle.
Muzyka może być jak list. Jak wiersz. Jak kartka z wakacji. Drobiny czułości, uśmiechu, przyjemnej ekscytacji, a nawet wspomnień, które dziś są jak przytulenie. Miły gest, który dużo znaczy, mówiąc, że chcesz tu być, choćby tak. I, że jesteś.
Nie wiem czy zmusiłam Cię do tego (?), ale nawet jeśli to nie powiem – warto było.
Co chcę powiedzieć?
Jeśli możesz dać komuś czterdzieści sekund obecności, uwagi – to nie wahaj się. To może być mała rzecz w ciągu dnia – SMS, e-mail, współdzielony dokument Google, do którego może raz na jakiś czas zaglądać by zobaczyć, czy ktoś coś dopisał, albo samemu coś dopisać. Może być też mały telefon w ciągu dnia: „co słychać, o czym myślisz, chciałbym Cię spotkać dziś rano…„. Może to być właśnie przywieziona kartka z wakacji, która subtelnie podpowie, że tam też „pomyślałem o Tobie”.
Dni byłyby dużo piękniejsze, gdybyśmy tak potrafili znajdować częściej te czterdzieści sekund.
40 sekund melodii odmieniło mój dzień. Zanim odsłuchałam (a chciałam ten moment mieć tylko dla siebie) minęły chyba z trzy godziny. Zanurzałam się w tych dźwiękach cała, do cna, szukając w nich ukrytych znaczeń. Czy były? … Nie wiem.
…
Lubię niedopowiedzenia. Nie znoszę nie-odpowiedzi.
Piszę o 40 sekundach, ale marzę o tym, by w ciągu roku dostać cały jeden dzień … albo choć kilka godzin zupełnie na wyłączność. Taki jeden dzień (…)
Już sama obietnica, oczekiwanie… byłoby ekscytujące (z wielką czułością przesuwam teraz dłońmi po klawiaturze…). Tyle już razy wyobrażałam sobie taki dzień, że gdyby to zależało tylko ode mnie, scenariusz miałabym już gotowy.
Mieć taki dzień w kalendarzu (…) Tylko sobie pomyślcie – taki październik, może listopad. Byłby zdecydowanie cieplejszy, kiedy przy którejś z dat widniał inicjał, znak specjalny…